środa, 21 stycznia 2015

Kręte labirynty, czyli pierwszy dzień na medycynie

Nastawiłam trzy budziki, bo po wakacyjnym lenistwie ogarnął mnie niepokój, że mogę się nie obudzić na czas (a przecież teraz już nikt mnie w razie sytuacji kryzysowej nie obudzi). Co dziwne, wstałam za pierwszym razem, bo nie mogłam wytrzymać w łóżku (czyżby razem z miejscem zamieszkania zmieniała się osobowość?!). Zjadłam grzecznie śniadanie, ubrałam się w nową spódniczkę i radośnie wyruszyłam w nieznane.

Piękne, stare zabudowania uczelniane pociągnęły jednak za sobą pewien problem. Liczne korytarze podziemne. Co możemy otrzymać z mieszanki piwnicy, krętych labiryntów i ósmej rano, jeśli doda się do niej niepewnego pierwszaka?

Według tej reguły, dotarłam na zajęcia w ostatniej chwili wchodząc do środka razem z prowadzącym. Można sobie wyobrazić, że byłam troszkę zestresowana spóźnieniem na pierwsze zajęcia w ogóle i pierwsze z biologii molekularnej, tym bardziej, że nie znałam asystenta i nie wiedziałam, czego się spodziewać. W związku z tym, że pozostałe osoby lepiej zorientowały się w podziemiach albo miały dobrą mapę, czekało na mnie ostatnie wolne miejsce, zaraz przy pani doktor. Będzie dobrze, zobaczysz, będzie dobrze, nie przejmuj się...

Dostaliśmy karty, na których trzeba było wpisać swoje dane i temat dzisiejszych ćwiczeń. Ochoczo zabrałam się za uzupełnianie wolnych miejsc.
- Ależ proszę pani, to nie tutaj miała pani wpisać! Przecież jest wyraźnie napisane.
Ups. Coś poszło nie tak.
- Aaaa! Rzeczywiście, przepraszam.
Przekreślenie. Zostało ze mną do końca semestru jako symbol dobrego wrażenia.

Muszę jednak dodać, że pani doktor okazała się być cudowną osobą, która opowiadała o pasożytach i biologii molekularnej tak, że zwyczajnie chciało się tego uczyć i przychodzić na wykłady. A to duży sukces i bardzo trudna sztuka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz